Tak dla nie.

Referendum to niezwykła forma demokracji. Powinno byc przemyślane i stosowane w dojrzałym społeczeństwie. Społeczeństwie dojrzałym na tyle, by na podstawie szerokiej wiedzy, a nie pustych haseł polityków, wziąć odpowiedzialność finansową za skutki swoich decyzji.

Dlatego referendum, choć bliskie ideałowi demokracji bezpośredniej, ma sens głównie w krajach zamożnych.
Najlepszym przykładem jest Szwajcaria. Najgorszym Grecja – kolebka demokracji, która tę formę demokracji zepsuła.

Referendum zaplanowane na 6 września powinno de facto zostać odwołane. Po tym w jak zaskakujący sposób zapadła decyzja o jego zorganizowaniu, decyzja o odwołaniu i tak nie pogorszyłaby już sytuacji Bronisława Komorowskiego, a zaoszczędziłaby Polakom nie tylko 100 mln złotych, ale także populistycznych gier wokół tego nieszczęsnego wydarzenia.
Ale Bronisław Komorowski zakończył już swoją kadencję. Mógłby te trudną decyzję podjąć Andrzej Duda, ale w oficjalnej odpowiedzi z PKW odpisano mi:

„Nie ma regulacji na ten temat”.

6 września zostaną zatem postawione 3 pytania. Każde warte z grubsza 33 mln złotych.

1. „Czy jest Pani/Pan za wprowadzeniem jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej?”.
2. „Czy jest Pani/Pan za utrzymaniem dotychczasowego sposobu finansowania partii politycznych z budżetu państwa?”.
3. „Czy jest Pani/Pan za wprowadzeniem zasady ogólnej rozstrzygania wątpliwości co do wykładni przepisów prawa podatkowego na korzyść podatnika?”.

Jedno z nich – trzecie – już jest nieaktualne. Sejm przegłosował bowiem zasadę in dubio pro tributario czyli działania na korzyść podatnika. Trudno wyobrazić sobie, żeby Polacy zagłosowali w tym pytaniu na własną niekorzyść.

Pozostałych dwóch pytań, poza wątpliwościami prawnymi, wielu Polaków zwyczajnie nie rozumie. Czym są JOW-y – jakie mają wady i zalety. O prywatyzacji lasów państwowych, których nikt nie prywatyzuje nawet nie wspominam.
Podobnie właśnie rzecz miała się w Grecji. Mieszkańcy głosowali w referendum choć nie do końca w szczegółach wiedzieli za czym. Ostatecznie, politycy, którzy przed wyborami obiecywali koniec zaciskania pasa i z tymi hasłami na sztandarach wybory wygrali, do jeszcze większego zaciskania muszą zmusić teraz własny naród.

Każde referendum powinno być poprzedzone odpowiednią ogólnopolską kampanią informacyjną. Nie tylko taką, która skierowana jest do konkretnego wyborcy.

Nie zrobił jej Prezydent Bronisław Komorowski, który referendum wymyślił. Nie zrobił rząd, żadna partia ani polityk (poza spotkaniami organizowanymi przez P.Kukiza).
Sprawę dodatkowo skomplikowała Państwowa Komisja Wyborcza, która uznała, że kampania referendalna i wyborcza muszą być rozdzielone, także finansowo i nie mogą promować żadnych kandydatów.

A tymczasem podmiotów uprawnionych do prowadzenia kampanii jest 157.

http://referendum2015.pkw.gov.pl/328_Podmioty_uprawnione

Zadaje zatem pytanie czy polska demokracja jest na tyle dojrzała i zamożna by podejmować racjonalne decyzje w referendach; jak na przykład ta w Szwajcarii dotycząca płacy minimalnej. Szwajcarzy mogli mieć najwyższą zagwarantowaną konstytucyjnie pensję minimalną na świecie. Powiedzieli nie.

Zadaje zatem pytanie czy polska demokracja jest na tyle dojrzała by podjąć decyzję o obniżeniu wieku emerytalnego skoro nawet partia, które chce zaproponować takie pytanie w referendum nie potrafi przewidzieć skutków tej decyzji, zarówno w wymiarze finansowym jak i społecznym.

Wielu Polaków nie chce pracować dlużej, to stosunkowo oczywiste. Nie rozumieją jednak dlaczego muszą to robić.

Jaki sens ma pytanie w referendum o posyłanie do szkoły dzieci w wieku 6-ciu lat.Czy nie lepiej po prostu dać rodzicom prawo wyboru? Uregulować w ustawie obowiązek zadeklarowania woli na rok przed pójściem dziecka do szkoły, jej potwierdzenie na przykład na 3 miesiace przed rozpoczęciem roku szkolnego. Takie rozwiązanie dałoby jednocześnie możliwość wyrównania poziomu wiedzy dzieciom słabszym.

Tym zabawniejszy jest fakt, że PiS, które chce zapytać w referendum o tę kwestię Polaków, w 2005 roku był gorącym zwolennikiem posyłania 6-ciolatków do szkół, a młodszych dzieci do „zerówek”.

OTO FRAGMENT PROGRAMU:

„Struktura oświaty

Prawo i Sprawiedliwość uważa za zasadne obniżenie wieku rozpoczynania szkoły podstawowej od szóstego roku życia. Jednocześnie opowiadamy się za pozostawieniem dotychczasowej struktury szkolnej: sześcioletniej szkoły podstawowej, trzyletniego gimnazjum oraz trzyletniego liceum.”

Kwestii tzw. prywatyzacji lasów państwowych nawet nie wspominam. Często sami parlamentarzyści jej nie rozumieją.

Polscy politycy chcą być Tsiprasem środkowoeuropejskiej demokracji. Odpowiedzialność za trudne decyzje zrzucają na Polaków.

Wielu wyborców jednak to rozumie i dlatego dzień 6 września 2015 roku stanie się pamiętny. Wzorem Premiera Janusza Piechocińskiego, zamiast dniem masowego głosowania, zostanie dniem masowego grzybiarza.

Adnotacja: dzisiaj Prezydent Andrzej Duda ogłosił, że zwróci się do Senatu o wyrażenie zgody na kolejne referendum. Ma dotyczyć pytań omówionych przeze mnie powyżej tj. sześciolatki, obniżenie wieku emerytalnego i prywatyzacja lasów państwowych. Polecam uwadze komentarz prof.F.Zolla (UJ)

http://www.tvn24.pl/profesor-andrzej-zoll-referendum-niezgodne-z-konstytucja,570348,s.html

Premier się przeliczyła.

Nie umiem znaleźć słowa, które określałoby polityka marnującego osiągnięcia rządów własnej partii. I to na 100 dni przed wyborami.

Premier Ewa Kopacz od kilku dni wygłasza tezę, że w Polsce bezrobocie jest najniższe od 2001 roku.

O tutaj na przykład:

I pomijam już sformułowanie o „sektorze przedsiębiorczości”. Czymkolwiek jest. Zdarzyło się.

Wystarczy jednak spojrzeć na te dwa dokumenty, żeby przekonać się, że Premier Ewa Kopacz i jej sztab zaprzepaścili właśnie niepowtarzalną okazję, by móc pochwalić się politycznie, że to właśnie za czasów rządów PO bezrobocie dwukrotnie spadło do najniższych poziomów w historii.

W 2008 roku i właśnie teraz w 2015 roku – przed wyborami.

http://stat.gov.pl/obszary-tematyczne/rynek-pracy/bezrobocie-rejestrowane/stopa-bezrobocia-w-latach-1990-2015,4,1.html

Kliknij, aby uzyskać dostęp bezrobocie_rejestr_12.2008.pdf

W 2008 tuż przed upadkiem Lehman Brothers stopa bezrobocia sukcesywnie spadała, by we wrześniu osiągnąć poziom poniżej 9%, w październiku – 8,8%. Potem nadszedł tzw. kryzys i było już tylko gorzej. Aż do czerwca 2015 roku kiedy bezrobocie znów spadło do poziomu 10,4% czyli tak jak 6 lat temu i tym samym nie jest najniższe od 14 lat – jak twierdzi Pani Premier.

Wystarczyło zerknąć na 1 tabelę. Wystarczyło, by sztab podsunął ją Pani Premier. Ale stara prawda mówi: jesteś takim premierem jakie masz otoczenie. I odwrotnie.

Tak wyborów się nie wygrywa. Przynajmniej wśród myślących wyborców.

A nawet jeśli, to pytanie czy jest sens by wygrywał je ktoś, kto nie potrafi grać sukcesem niewymagającym ani odrobiny PR-u.

To jest koniec wpisu.

P.S. Próbowałam wczoraj dowiedzieć się na Twitterze co dokładanie Pani Premier miała na myśli. Może źle zrozumiałam. Oto wyczekiwana odpowiedź Szefa Sztabu.

FullSizeRender

Forum hipokryzji?

Nigdy jeszcze forum ekonomiczne w Petersburgu nie osiągnęło takiego zainteresowania jak rok temu. Po aneksji Krymu, bojkotu rosyjskiej imprezy domagał się cały świat. Jak  donosił New York Times Biały Dom naciskał na amerykańskie firmy by podczas „rosyjskiego Davos” nie pojawił się nikt z biznesowej wierchuszki. Nie było więc wysokich przedstawicieli Goldman Sachs, Alcoa czy PepsiCo. Inne kraje, jeśli w ogóle, wysłały wyłącznie pracowników niższego szczebla. Na sprawy etyki w mniejszym stopniu zwracali uwagę Niemcy czy Francuzi. Dość „wyrozumiały”, w kwestii uczestniczenia w forum takich spółek skarbu państwa jak Orlen, był też ówczesny Premier Donald Tusk. Bo Prezes Orlenu nie jest od uprawiania geopolityki, kluczowe są interesy firmy – argumentował.

365 dni później to ostatnie zdanie dla biznesu nadal jest aktualne, choć Krym nadal jest pod wpływem Rosji, a na wschodzie Ukrainy nadal giną ludzie, ludzie biznesu o przeszłości już zapomnieli.

Zmieniła się tylko rola Donalda Tuska, który wówczas gospodarczo Rosji bojkotować nie chciał, dziś za to jest szefem Rady Europejskiej, która za 24 godziny będzie formalnie decydować o przedłużeniu do końca stycznia 2016 roku, obowiązywania sankcji gospodarczych nałożonych przez Unię na Rosję.

Taka to hipokryzja świata dyplomacji kiedy polityka sobie, a gospodarka sobie. W 2015 roku do Petersburga co prawda nie zjechały głowy europejskich państw, z wyjątkiem – co oczywiste – Premiera Grecji Alexisa Tsiprasa, ale już uczestniczyło w forum 12 szefów dużych amerykańskich firm, o czym poinformował doradca Putina Yuri Ushakov. A wśród oficjalnych partnerów imprezy znalazły się Mercedes-Benz czy Deutsche Bank.

http://www.forumspb.com/en/2015/sections/1/materials/257

Zawitali więc do Petersburga m.in.: BP, PricewaterhouseCoopers, Enel, Pirelli, Schlumberger, Total, JPMorgan Chase, EY. Nie pojechał ani Orlen ani PGNIG.

W sumie 7,5 tysiąca przedstawicieli, ze 114 krajów. W cenie 5039 EUR za pakiet standardowy albo 6299 EUR z VAT za pakiet premium.

Wielu przyjechało by zapewnić, że wciąż wierzą w potencjał kurczącej się rosyjskiej gospodarki. Wielu z nich podkreślało, że Rosja to zbyt duży rynek by móc pozwolić sobie na jego utratę. Dementowano także jakoby Rosja odwracała się od robienia biznesu z zachodem na rzecz Azji. Co ciekawe, jeden z najpopularniejszych przedsiębiorców z Hong-Kongu magnat Ronnie Chan wyraźnie odnotował podczas panelu z Putinem, brak przedstawicieli chińskiego biznesu.

Jeszcze w 2013 roku w Petersburgu była Angela Merkel kanclerz Niemiec i Mark Rutte premier Holandii, który zaledwie rok później za zestrzelenie MH17 obciążył rosyjskich separatystów i wezwał Prezydenta Putina do wzięcia odpowiedzialności za tragedię prawie 300 pasażerów i ich rodzin.

I na koniec coś jeszcze. Choć Prezydent Putin wyraźnie próbował zaklinać rzeczywistość przekonując, że sytuacja gospodarcza w Rosji się stabilizuje, a kraj nie zamyka się na nowych inwestorów, to jednak liczby zaufania mówią same za siebie.

Podczas forum ekonomicznego w Petersburgu w 2014 roku podpisano 175 umów o wartości prawie 7,5 mld dolarów. W 2015 roku umów podpisano 205, ale ich wartość nie przekroczyła 5,5 mld dolarów.

Od Beduina do miliardera imigranta.

Gdzie jeśli nie w miejscu o największym nagromadzeniu luksusu na km2 mieli spotkać się ci, którzy znają się na pieniądzach. Gdzie jeśli nie w Monte Carlo miał zostać wybrany ten najlepszy z najlepszych przedsiębiorców na świecie.

W ciągu 15 lat konkursu World Enterpreneur of The Year EY wystartowało w nim ponad 550 biznesmenów z 73 krajów. Tacy, którzy zatrudniali prawie 500 tysięcy osób i tacy, którzy zatrudniali zaledwie 2. Tylko raz zwyciężyła kobieta. Ale nie raz zwyciężała geopolityka.

W tym roku po raz pierwszy do konkursu dołączyła Białoruś. Wyjątkowy znak czasów. Choć na pytanie w jaki sposób można odnieść sukces gospodarczy w kraju, który delikatnie mówiąc, nie jest kojarzony z corporate governance usłyszałam: mam amerykański paszport.

Historia zwycięzcy, Moheda Altrada, jest inna niż wszystkie.

To historia człowieka pustyni. Człowieka, który nie zna daty swoich urodzin, który nie zna swojej matki, bo zmarła rodząc go w wieku 12-13 lat.

To historia człowieka, który był dzieckiem-analfabetą, a dziś jest doktorem informatyki. Jego firma ma obroty przekraczające 2 miliardy dolarów, sam trafił na listę najbogatszych Forbesa, zatrudnia tysiące osób w 110 krajach, ale nie ma nawet sekretarki. Bo jak mówi, w biznesie nie można tworzyć granic.

Moheda do Francji wysłał system sowiecki. Jako jeden z nielicznych studentów mieszkających w Syrii dostał stypendium. Powiedziano mu: coś wymyślisz. Mógł pojechać do Egiptu i zostać lekarzem. Wybrał Europę. I wymyślił.

Jest jednym z największych producentów sprzętu budowlanego. Rusztowań, taczek, betoniarek. W Polsce też ma swój biznes. Altrad Group przejęła Spomasz w Białymstoku i Mostostal w Siedlcach. Zachwyca się ludźmi. Są ambitni i pracowici.

Człowiek jest dla niego ważny. Podkreśla, że minimum 15-20% zysku powinno trafiać do pracowników. Bo to oni tworzą wartość firmy.

Mohed Altrad nigdy nie zapomniał skąd pochodzi. Dba o swoje korzenie. Pisze książki o kulturze arabskiej. W niektórych francuskich szkołach stały się podręcznikami.

Jego zwycięstwo jest symboliczne. Dzisiaj, w czasach kiedy imigrantom z Syrii czy Afryki Północnej nierzadko odmawia się prawa do lepszego życia, a ich los przekłada się na brutalne urzędowe procenty, Altrad udowadnia że imigrant to tylko określenie. Że wartość człowieka nie ma narodowości ani pochodzenia.

Od 5 lat, odkąd relacjonuję WEOY w Monako, nie widziałam w oczach sędziów i tuzów biznesu takiego wzruszenia jak to kiedy wsłuchiwaliśmy się w słowa tego niezwykle skromnego Syryjczyka. Bo Mohed Altrad odniósł zwycięstwo nie tylko jako przedsiębiorca, ale przede wszystkim jako człowiek.

Wywiad z Mohedem Altradem poniżej. TVN24 BIŚ jest partnerem medialnym konkursu.   Rozmawialiśmy dobę przed ogłoszeniem wyników. Po skończonym wywiadzie już wiedziałam, że to murowany zwycięzca 🙂

http://tvn24bis.pl/wideo/mohed-altrad-wygral-ey-world-entrepreneur-of-the-year-2015-rozmowa-tvn24-biznes-i-swiat,1430889.html

Lady in red.

Jestem przeciwna parytetom. Jestem zwolenniczką silnych kobiet. Jeśli chcą być traktowane na równi z mężczyznami, nie mogą oczekiwać taryfy ulgowej. Tworzenie gwarancji na papierze jest w istocie separowaniem, nie równouprawnieniem. Jeśli mają być silne, muszą się wspierać. Ale też szerokim łukiem omijać te, które szkodzą wizerunkowi.

Ambasadorką kobiet w polityce (i nie tylko) mogła być całkiem mądra kandydatka lewicy na prezydenta. Pardon, kandydatka lewicy, która do lewicy się nie przyznaje. Serca nie ma po lewej stronie, nie ma go też po stronie kobiet. I nie ma też krzty kwalifikacji do objęcia najwyższego urzędu w państwie.

Za to mimo nadludzkich wysiłków zdyskredytowania roli lewicy w życiu publicznym wywołała dyskusję. Dyskusja trwa, ale niestety nie polega na tym, na czym polegać powinna. Nie ma dyskusji o tym jaka powinna być polska lewica. Jak powinna formatować się w czasie kiedy hasła prospołeczne przedostają sie na sztandary Europy. Kiedy ludzie bardziej niz kiedykolwiek nie ufaja instytucjom. Chcą widzeć jednostkę, a nie potężne wspólnotowe machiny. Kiedy powstają grupy prekariuszy, a ekonomiści coraz częściej analizują wagę niskich wynagrodzeń w kontekście rozwoju państwa.

I w taką scenerie europejskich nastrojów wchodzi jedna z kandydatek lewicy. Jedzie na zjazd liderów i premierów Partii Europejskich Socjalistów w Madrycie. (Co należy oddać, wydarzenie można było świetnie wykorzystać w kampanii.) Duże nazwiska biją brawo i nawet jeśli to lewicowa kurtuazja, to ta kandydatka kompletnie nie rozumie swojej roli, ba, sprawia wrażenie jakby nawet nie chciała nauczyć sie jej na pamięć, choć na potrzeby kampanii nauczyła się wielu innych kwestii. Wchodzi na scene i milczy. A jedyny jej przekaz to kokieteryjne „szuszanie” do towarzyszczących jej kamer.

Kilka tygodni później utyskiwanie nad losem młodych bezrobotnych przypieczętowuje zgrabną haleczką na pokazie strojów za kilka tysięcy złotych.

Bo nie o młodych, nie o kobiety i nie o lewicę w jej kampanii chodzi.

Nie ma też dyskusji o tym czy Polska potrzebuje dzisiaj lewicy. Czy jednak nie mają racji podłamani działacze lewej strony, że większość socjalnych wyborców odebrało im już PiS i PO. Żaden z kandydatów lewej strony nie miał i nie ma już szans, by na poważnie zawalczyć o urząd prezydencki, ale ma (miał) szanse by udowodnić, że socjaliści ciągle mają coś do powiedzenia.

Do wyborów zostało 7 dni. Prawdopodobnie też 7 dni do wyprowadzenia sztandaru. Czerwony sztandar, niczym białą flagę, wyprowadzi kobieta w białej sukience. Może to i dobrze. Można będzie sprawdzić czy w polityce też działa efekt bazy.

Kopalnia pomysłów.

To porozumienie historyczne. Tak o umowie dotyczącej restrukturyzacji Kompanii Węglowej, między górniczymi związkami i rządem, mówił dziś Minister Skarbu Włodzimierz Karpiński.

Coś w tym jest. Porozumienie jest w istocie historyczne, bo już w pierwszym punkcie obiecuje pieniądze na górnictwo z funduszu, który nie istnieje.

„Strona rządowa, biorąc pod uwagę bezpieczeństwo energetyczne kraju wystąpi do Komisji Europejskiej z wnioskiem o skorzystanie z tzw. Europejskiego Funduszu dla Inwestycji dla sektora górnictwa węgla kamiennego.”

Jest nawet termin przygotowania wniosku: do 28 lutego 2015.

Wnioski co prawda można składać, ale fundusz ma zacząć działać dopiero w czerwcu. To inicjatywa nowego szefa Komisji Europejskiego – Jean Claude Junckera. Coś jak słynne już Polskie Inwestycje Rozwojowe… Fundusz ma rozruszać europejską gospodarkę za sprawą inwestycji wartych ponad 300 mld euro. Tyle że mało kto ma pomysł jak to zrobić.

KE i Europejski Bank Inwestycyjny włożą prawdopodobnie zaledwie 21 mld euro. Do kolejnego składkowego nie kwapią się raczej państwa członkowskie. Zatem podstawą funduszu staną się środki prywatne. Inwestorów mają przyciągnąć rentowne projekty, także energetyczne. Tyle że słowo „rentowne”, w przypadku Kompanii Węglowej, jest kluczowe.

Donald Tusk, pytany o wsparcie dla górnictwa z Funduszu powiedział:

„Kryteria, na podstawie których będą udzielane kredyty czy gwarancje z tego funduszu, nie mogą być kryteriami politycznymi, tylko biznesowymi.”

W tej chwili zatem fundusz, który ma ratować polskie kopalnie istnieje wyłącznie na papierze. Zupełnie jak historyczne Porozumienie.

To nie kAmpania. To Kompania. Węglowa.

Jeśli nie teraz, to kiedy? Jeśli nie teraz, to za ile?

W tych dwóch pytaniach mieści się klucz do problemu Kompanii Węglowej. Jednej z największych spółek górniczych w Europie, źródła utrzymania tysięcy śląskich rodzin i kilku samorządów.

Polityka ma tutaj znaczenie, ale nie o tym chcę. Bardziej brakuje mi polityki informacyjnej.

Bo gdyby uczciwie powiedzieć o tym, że kopalnie te, wygaszane, przy nakładzie około miliarda złotych, mogłyby jeszcze przez kilka lat funkcjonować, ale tego miliarda nie ma. Że Brzeszcze mają wysokie stężenie metanu więc wymagają inwestycji, że to wydobycie kosztowne i niebezpieczne, ale metanu można się pozbyć, a nawet na nim zarobić. Że w pozostałych kopalniach przyszłość wydobycia ogranicza, o ironio, budowa autostrad…

Gdyby rzetelnie powiedzieć o tym, że spółka która chce kupić kopalnie nierentowne istnieje zaledwie od 9 miesięcy i nie gwarantuje hałd bogactwa, także tego czarnego. Że głosem górników nie mówią górnicy, ale związkowcy… I gdyby powiedzieć, że zanim plan naprawczy poznały media, to oni też już go znali.

Gdyby pokazać nie tylko płytkie dyskusje, ale i głębokość pokładów. Gdyby podliczyć przywileje, rozliczyć uprzywilejowane zarządy, pokazać koniunkturę i zaproponować wspólne, choć bolesne, ratowanie miejsc pracy… mogłoby być inaczej.

Bo tego chcą górnicy fedrujący na przodku, a nie związkowcy stojący na przedzie.

Jest za to chaos informacyjny, kalkulacje bez pokrycia, festiwal strajków i trzaskania drzwiami, improwizująca ekipa negocjacyjna, która pojęcia o Śląsku nie ma, jest „pajacowanie” i Premier Ewa Kopacz, która bezradnie oświadcza: „przykro mi”.

Nam też. Bo nie tak rozwiązuje się problemy 4-milionowej aglomeracji. Nie tak rozwiązuję się problemy narastające od ponad 20 lat.

A tyle było kokietowania. I była „Ślonsko Godka” za czasów Donalda Tuska, i Barbórka pod ramię z komisarz Elżbietą Bieńkowską i konwencje PO w Chorzowie, Unia Energetyczna i wreszcie był minister gospodarki, wicepremier Janusz Piechociński z PSL, który współrządząc od 7 lat stworzył politykę energetyczną Polski na następnych 30 – pisząc…”węgiel będzie pełnić rolę waznego stabilizatora bezpieczeństwa energetycznego kraju”, a ostatecznie oświadczył, że śląski węgiel jest „nieatrakcyjny”…

To było. A jest, cytując klasyka… kamieni (węgla) kupa.

Dziś potrzeba szybkich decyzji. Ale wielu myli Kompanię z kampanią. Na obietnice czasu już nie ma. I nie ma też miejsca na uleganie emocjom. Spółka musi mieć szybką gotówkę albo upadnie.

Mogę wyobrazić sobie nawet scenariusz LOT-u, pomoc publiczną daną pod stołem, kupowanie czasu. Tylko że dziś pomoc kopalniom to czarna robota, a Unia Europejska i tak umyje ręce zanim się pobrudzi. Nikt w Brukseli pomocy państwa dla stereotypowych „brudasów Europy” nie zatwierdzi. Dziś to pomoc na likwidację. Niemcy, Francja, Wielka Brytania.. tam restrukturyzacja górnictwa sięga nawet lat 60-tych. W 2018 kończą się subwencje na zamykanie kopalń za naszą zachodnią granicą. A tymczasem Polska węglem stoi, ale tylko na jednej nodze.

Droga Pani Premier. Kopalnia też jest kobietą. Ale dla ludzi ze Śląska, to bez znaczenia.

Babskim okiem.

Wpis przeniesiony z:

http://hytrekprosiecka.blogspot.com (21 grudnia 2014 r.)

Kilka miesięcy temu jeden z bliskich współpracowników Donalda Tuska powiedział: wie Pani, to powinien być rząd kobiet. Najcenniejsze aktywo jakie dziś mamy.

Rzecz działa się podczas Forum Ekonomicznego w Krynicy.

Ewa Kopacz tę myśl bardzo wzięła sobie do serca. Może i dobrze. Teorii politycznych na ten temat komentatorzy przedstawili już wiele. Choć zagorzałą zwolenniczką parytetów nie jestem, to jednak co do zasady, sprawdza się pogląd, że kobiety są bardziej odporne i lepiej zorganizowane.

I nagle kobiety te – pięknie wymyślone – stają sie bohaterkami idei pełnomocnika. Już nie ministra, ale pełnomocnika ds. realizacji obietnic z expose. I ja rozumiem, że panie są posłankami. A poseł może pełnić funkcję ministra lub sekretarza stanu, a więc tam, gdzie są już osoby na stanowiskach sekretarzy, pozostaje tylko funkcja pełnomocnika. Tylko że wszystko można było zrobić mądrzej.

Panie obejmą stanowiska tylko w resortach: zdrowia, edukacji, skarbu państwa i infrastruktury. Patrząc jednak na przykład na ten cytat z expose:

„W związku z tym zobowiązuję ministra finansów do przedstawienia na początku przyszłego roku założeń do projektu nowej Ordynacji podatkowej, a ministra gospodarki do założeń nowego Prawa działalności gospodarczej. To co planowano osiągnąć w 3 lata, ten rząd zrobi w 12 miesięcy.”

dlaczego zatem pełnomocnika nie ma w ministerstwie finansów czy gospodarki?

To byłoby konsekwentne. Dziś ta operacja wygląda zatem jak namaszczenie albo wskazanie. Ale jakakolwiek byłaby rola pełnomocników, to tego typu instytucjonalizowanie jest niekorzystne.

Expose to po prostu rząd. Expose to zgodnie z art. 154 Konstytucji „program działania Rady Ministrów”. Kimże zatem są pełnomocnicy?

Wskazanie osób odpowiedzialnych daje wrażenie chaosu, braku zaufania. Wygląda jakby Ewa Kopacz skupiała sie wybiórczo na konkretnych wąskich zapowiedziach, z których będzie rozliczana, a nie na kompleksowej realizacji planu prac jej autorskiego rządu.

Plan o tyle ryzykowny, że jeśli realizacja obietnic się nie powiedzie, to co prawda wiadomo będzie komu ściąć głowę, ale odpowiedzialność Ewy Kopacz będzie podwójna. Za expose i za wskazanie.

Na koniec rozmowy ze wspomnianym na początku politykiem PO zapytałam: a nie myśli Pan, że one się pewnego dnia się pozabijają?

Ha! – odpowiedział- I to jest największe ryzyko.

Sztandar wyprowadzić.

Wpis przeniesiony z:

http://hytrekprosiecka.blogspot.com (11 grudnia 2014 r.)

To nie jest lewicowe momentum. Tu nawet nie ma sensu go szukać. Bo i kto miałby to robić i po co. Lewicowa bliżej nieokreślona masa przestaje istnieć.

Czas wyprowadzić sztandar.

Może nawet zaorać to, co jest. Nie ma co demonizować, w pośpiechu szukać nowych twarzy. Bo tutaj jeszcze takich nie ma. A te, które mogłyby nimi zostać, powinny poczekać. To wymaga treningu. Nawet jeśli wybory 2015 będą sromotną kleską, nic gorszego już się nie stanie.

Nie mam wątpliwości, że jest dziś miejsce na scenie politycznej dla takiej partii. Nawet Platforma Obywatelska, próbując odzyskać utracone poparcie, w swoich działaniach stała się bardziej lewicowa niż sama lewica.
Na kogo zatem jeśli nie na lewice odda swój głos – pragmatyczny – nie ideowy, utracony przez PO elektorat. Tutaj dużej alternatywy nie ma.

Ale ten elektorat, w swym pragmatyzmie, musi mieć pewność, że głosuje na byt, który ma szanse istnieć, a nie tylko trwać. Czas zatem budować nowe.

Na fundamentach tego co było. Ale bez postkomunistycznego kombatanctwa, za to z dużym doświadczeniem politycznym. Z nowoczesnym spojrzeniem, wiedzą, bez przesadnego zatapiania się w analizie. Za to z odpowiedzią także na oczekiwania młodego wyborcy. Tego, który zmęczony zbyt szybką codziennością poszukuje odrobiny państwa socjalnego.